Dlaczego rynki niemal nie zareagowały na nową wojnę
Wojna w Izraelu nie wywołała wstrząsu na rynkach finansowych. Nerwowość widać było na złocie, ale nie trwała długo. Rynki interesują bardziej zmiany stóp procentowych związane z walką z inflacją.
- Jeżeli ktoś obserwuje rynki finansowe, to wie kiedy i jak reagują rynki, a to jest wycena scenariuszy liczonych w pieniądzach – mówi w rozmowie z MarketNews24 dr Przemysław Kwiecień, główny ekonomista XTB. – Dla rynków ważne jest ile z powodu danego wydarzenia zarobi np. Apple na sprzedaży swoich telefonów, albo czy ropy przez to będzie więcej lub mniej.
Cena ropy naftowej brent przez tydzień, od dnia poprzedzającego niespodziewany wybuch konfliktu, zmieniała się pomiędzy 85-89 USD za baryłkę. Po tygodniu jest droższa o ok. 2 dolary, a na zmienność jej ceny miały wpływ także inne czynniki niż wojna. Nie przebiła więc 90 USD, a przecież można byłoby wyobrażać sobie, że przekroczy nawet 100 USD.
To przed wybuchem konfliktu bardziej rosły ceny ropy naftowej, ponieważ popyt utrzymywał się dość wysoko, a jednocześnie OPEC+ obniżył podaż. Jednak PEC+ zrobił to na tyle ostrożnie, aby światowa gospodarka nie wpadła w recesję, co spowodowałoby spadek popytu na ropę i załamanie jej ceny.
- To jest jak ostrożne przeciąganie liny przez Arabię Saudyjską w rozgrywce z administracją USA – komentuje ekspert XTB.
Natomiast sama wojna na Bliskim Wschodzie nie zmieniła światowego rynku ani pod względem podaży, ani pod względem popytu, choć rynek właśnie teraz jest bardzo zbilansowany.
Bardziej nerwowa była reakcja na złocie. Jego cena wzrosła w ciągu tygodnia od 1 824 USD za uncję do 1 890 USD, ale jednak zaczęła spadać.
Jednak w tym czasie nieco osłabił się też dolar, a rentowności 10-letnich obligacji USA zaczęły też nieco tracić. Taka sytuacja sprzyjała wzrostowi cen złota.
Rynki finansowe bardziej żyją tym czy nie dojdzie do listopadowej podwyżki stóp procentowych w wykonaniu Fed. Zwłaszcza, że Fed jest coraz bardziej „gołębi”.